Piszecie tu o inwestowaniu itp. ale jest też czysto ludzka strona.
Wynajmuję mieszkania tak circa 15 lat. Z różnych powodów życiowych nie mogłem inaczej. Przepuściłem na to spokojnie ponad 200 tys. Gdybym mógł inaczej, teraz miałbym swoje mieszkanie w gdzieś 60% spłacone, a tak - po tylu latach nie mam nic. W każdym z miejsc, gdzie mieszkałem, a zaliczyłem kilka, były inne zasady właścicieli, do różnych rzeczy musiałem się przyzwyczajać, bo to nie moje - trzeba się słuchać. Raz wyleciałem z miesięcznym wyprzedzeniem, bo właściciel chciał udostępnić rodzinie. W każdym miejscu muszę mieć wkalkulowane i trzymać w głowie, że właściciel może mi podziękować z dowolnego powodu i nagle będę musiał szukać czegoś nowego.
Nigdzie nie mogę się urządzić po swojemu, bo zwykle właściciele traktują takie mieszkania jak przechowalnie swoich gratów na przyszłość (o które dodatkowo trzeba dbać). W jednym miejscu miałem od wprowadzenia się problem z pralką, ale właściciel uwziął się, że nie wymieni, naprawić się nie dało. Po prostu gość uznał, że ja kupię za swoje, mu wymienię i zostawię, bo za mojej "kadencji" ostatecznie padła. W innym miejscu miałem łazienkę do generalnego remontu, ale właściciel nie chciał pakować kasy. Normalnie na swoim bym się za to zabrał, ale tu? Nauczyłem się żyć z pleśnią tu i ówdzie, ew. troszeczkę podrabiając, co mogłem tanim kosztem. Zawsze dbałem o mieszkanie, gdziekolwiek się nie znalazłem, ale czasami przychodzi chwila, że trzeba zrobić coś poważniejszego - trudno żebym komuś inwestował w mieszkanie.
No i da się tak żyć, ale zwyczajnie jest to dołujące, nigdy i nigdzie nie czuję się jak u siebie, co najwyżej mogę powiedzieć, że przyzwyczajam się do sytuacji, na ile to możliwe. Do tego realnie teraz rata kredytu wychodzi w dużym mieście tyle, co i miesiąc najmu.
Wyobraźcie sobie sytuację, że masz rodzinę, dzieciaka, a właściciel ci mówi, że masz 30 dni, aby się zawijać. Albo robisz się stary, lat 60, a właściciel cię wygania, bo się boi dziadkowi wynajmować, żeby czegoś nie zdemolował. Trzeba myśleć też trochę o przyszłości, starości...
Gdybym miał wybór i mógł wybrać kredyt te 15 lat do tyłu - brałbym bez wahania. I mam spory żal do siebie, że wyszło jak wyszło. Nie wiem, może jestem z jakiegoś starego pokolenia, ale dla mnie dom, to był dom, azyl bezpieczeństwa, miejsce tylko moje, do którego zawsze mogę wrócić i czuć się swobodnie. Może czasy się zmieniły i młodszym nie wadzi, że dziś mieszkają w jednym miejscu, a za miesiąc skoczą gdzie indziej, ale ja jednak potrzebuję gdzieś zapuścić korzenie, nie być zależnym od właścicieli i tyle.
Myślę, że to bardzo indywidualna kwestia zależna od tego kto czego w życiu potrzebuje. Wiele ludzi jednak mimo wszystko dąży do tego, by coś kupić, zakredytować się i jakoś powoli to spłacać, stąd jednak stale ktoś kupuje. Pewnie będzie to tak długo, jak długo kredyty pozwolą to sfinansowywać. Różnie może być, jeśli kiedyś ceny wylecą poza zdolności kredytowe przeciętnych Kowalskich, to pozostanie już tylko albo liczyć na spadki w rodzinie albo się wiecznie tułać.